sobota, 16 kwietnia 2011

Niezbyt różowe lata 60.


Na tę ekranizację czekało zapewne wielu nie tylko japonofili, ale też i miłośników współczesnej literatury - jedna z najgłośniejszych powieści japońskich ostatnich lat, "Norwegian Wood" pióra Haruki Murakami, doczekała się wreszcie przeniesienia na duży ekran. Być może więc recenzowanie tego filmu będzie nie tylko bezużyteczne (bo i tak wszyscy pójdą) i trochę pod publiczkę, ale to blog i mój ci on, więc napiszę co nieco, bo mam taki kaprysik :)

Od razu przyznam się szczerze - nie dałam rady przeczytać tej powieści, choć tak wiele osób polecało mi ją gorąco. Nie mogłam przebrnąc przez pierwsze kilka stron. Być może ma jakieś znaczenie fakt, że posiadam tylko przekład angielski i w związku z tym czyta mi się trudniej (niestety, tak to już jest: choćbyś znał dany język obcy nie wiem jak biegle, to kiedy masz pod ręką książki w języku ojczystym, w pierwszej kolejności sięgniesz właśnie po nie, bo łatwiej się czyta), ale myślę, że to tylko część problemu - Candace Bushnell i inne Zmierzchy połknęłam przecież bez mrugnięcia okiem, i to w wersji oryginalnej. "Norwegian Wood" to po prostu powieść trudna w odbiorze.

Niemniej, wybrałam się na film, i to krótko po premierze w Irish Film Institute. Po prostu zobaczyłam zwiastun i nie mogłam się oprzeć, i powiedziałam sobie: nieważne, jak bardzo mój wewnętrzny snob się obruszy, nie wiem kiedy przeczytam książkę, ale film koniecznie muszę obejrzeć. I wybrałam się, w środku tygodnia, po pracy, jeszcze z głową obolałą od cyferek i walut.

Zaprawdę, powiadam wam: chodzenie na takie filmy to najlepsza terapia relaksacyjna dla tak znudzonych codziennością ludzi jak ja! Film przeniósł mnie do zupełnie innej czasoprzestrzeni i wypełnił smutkiem, pięknem i nostalgią.

Historia traktuje o młodym mężczyźnie, Toru Watanabe, uwikłanym w miłość do dwóch kobiet - jedna z nich to chora psychicznie przyjaciółka z dzieciństwa, Naoko (w tej roli, jak zawsze zjawiskowa, Rinko Kikuchi), druga to szalona i pełna życia koleżanka ze studiów, Midori. Uwikłany między rozrywkowym studenckim życiem (są późne lata 60. i rewolucja seksualna) a poczuciem obowiązku wobec Naoko, Watanabe stara się być jak najlepszym człowiekiem i nie zawieść tych, na których mu zależy.

Myślę, że wielu z nas przeżyło coś takiego w życiu: rozdarcie między uśmiechem a płaczem, między światłem a mrokiem, między zimą a latem, między wielkim miastem a pustką gór i lasów - wydaje ci się naturalne, że chcesz być szczęśliwy i trzymać się tej jasnej strony, ale jest coś pociągającego w tym mroku i smutku, może to chęć sprawdzenia swoich sił, udowodnienia opatrzności, że nie jesteś bezsilny wobec jej podłych sztuczek? Jakiekolwiek motywy przychodzą wam, drodzy czytelnicy, do głowy, być może "Norwegian Wood" pomoże wam je zrozumieć.

Motyw tego duchowego rozdarcia jest czymś, co niewątpliwie przypadnie widzom do gustu, bo każdy lubi historie, w których może utożsamić się z choćby jednym bohaterem. Gdyby jednak było to za mało dla was, dodam jeszcze na zachętę, że film, jako ruchomy obraz, jest niebywale piękny i nastrojowy. Atmosfera Tokyo lat 60., górskie krajobrazy, do tego wspaniała muzyka - nie sposób pozostać obojętnym na taki mariaż obrazu i dźwięku.

Serdecznie polecam, najlepiej w kinie.




więcej o filmie na IMDb

1 komentarz:

  1. Wstyd przyznać, ale jeszcze ani jednego dzieła Murakamiego nie przeczytałam. Jakoś nie było okazji, ale jestem pewna, że we wakacje wszystko nadrobię. Historia przedstawiona w tym filmie zapowiada się ciekawie. No i jak widzę fajna obsada. Jestem ciekawa jak tym razem wypadł Matsuyama Ken'ichi. Może znajdę ten film z polskimi napisami na forach poświęconych tłumaczeniom. Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń